I po konferencji. Pierwszy dzien przyniosl niezla lekcje pokory i napad paniki pod haslem „co ja tu robie, nie mam nic do powiedzenia, a na pewno nie takim angielskim”. Drugi dzien spedzilem w domu histerycznie produkujac prezentacje – ktorej pierwotna wersja doprowadzilaby do katastrofy. Trzeci dzien to panel o zlozonosci.
Poszlo ok, choc nie rewelacyjnie. Sporo ludzi, sporo pytan. Swietny pierwszy prelegent: nie tylko filozof nauki, ale actual naukowiec z Los Angeles, ktory mowil o tych wszystkich rzeczach, o ktorych do tej pory czytalem i zdawal sie naprawde wierzyc w te inne rzeczy, ktore bralem zawsze za efekt nadinterpretacji i rozbuchanej wyobrazni laikow. Barzo przyjemnie odlatywal, z fizyki nad fizyke bardzo teoretyczna i dalej w kierunku chaosow i kosmologicznych ekspansji (lekcja pierwsza: Wielki Wybuch nie byl eksplozja, lecz wlasnie ekspansja).
Potem byla moja prezentacja, ktora przecwiczylem kilka razy, zeby zmiescic sie w tych nieszczesnych dwudziestu minutach, wiec naturalnie zabraklo mi czasu. Bylem w polowie drugiej strony (z szesciu), gdy uslyszalem, ze mam piec minut, a ze bardzo nie chcialem robic usypiajacej akcji z gatunku „czytam-z-kartki-nie-patrze-sie-na-nikogo-bo-mam-literki”, forme prezentacji mimiczno-gestykulacyjnej wzmocnilem zupelnym odlozeniem karteczek i proba wylozenia z glowy tego, co tam jeszcze zostalo. No i niezle. Dotarlem do pointy choc troche za szybko i dostalem potem x pytan a propos niejasnosci, ktore z tego wynikly.
Ludzie reagowali zywo, nawet bardzo zywo (w koncu zawodowo robia w chaosie), a ja nie mialem specjalnych oporow przed mowieniem „o ile mi wiadomo, na gruncie tej teorii Deleuze nie daje satysfakcjonujacego rozwiazania” i lecielismy dalej. Po mnie byla doktorantka z Niemiec, ktora czytala tekst o Majmonidesie (zydowskie pochodzenie, brak akademickich plecow i krytyczne nastwaienie do Kanta zrobily z niego tzw. figure zapomniana) i panel ladnie sie domknal nieobecnoscia czwartego prelegenta. Zostalo troche czasu, wiec usadzilismy sie ladnie w rzadku i zrobilismy pytajacym komisje prawdy i pojednania.
Wiekszosc pytan poszla naturalnie do naszego rodzynka – bo jak czesto ma sie okazje rozmawiac z actual physicist? – ale wszystko laczy sie ze wszystkim w kreatywnym/belkotliwym klaczu, wiec bylo sporo wycieczek w okolice pozostalej dwojki.
Potem dostalem gratulacje, ktore ciut wykraczaly ponad konwenans i zamienilem pare zdan z panem naukowcem, ktory zyczyl powodzenia w poszukiwaniach kasy. Zmartwil sie tez, gdy uslyszal, ze wracam ze swoim chlopakiem do Polski i doradzil metode malych krokow i wytrwalosc. Caly czas towarzyszyla mi Maryam, ktora bardzo dzielnie ubezpieczala moja dzielnosc, a potem nie miala oporow, zeby na pytanie o jakosc prezentacji odpowiedziec „well, I wouldn’t call it bad…”, hehe.
Potem poszlismy na darmowy lunch, niedarmowa kawe (mrozona, bo upaly u nas takie, jak wszedzie) i kolejny panel pod haslem ‚architektura’. Zobaczylismy odjazdowa prezentacje uroczego Paryzanina, ktory razem z grupa specjalistow (architekci, matematycy, konstruktorzy robotow, inzynierowie od materialow i cholera wie kto jeszcze) spedzil nie wiadomo ile czasu nad… hmm… Trudno to okreslic – redefinicja relacji architektury i przestrzeni fizycznej i spolecznej? Redefinicji pojecia architektury jako takiej? Nie wiem, straszliwie, niewiarygodnie to bylo metne, ale obrazki i animacje robily wrazenie. Moze opisze po kolei ile pamietam (trudno jest notowac, gdy sie nie rozumie nic a nic z tego, co sie widzi i slyszy).
Najpierw bylo zbieranie danych dotyczacych nastawienia emocjonalnego ludzi do roznych form zamieszkiwania. Polega to na tym, ze sadza sie badanego przy specjalnym urzadzeniu, na ktorym tenze umieszcza dlon, w ktora – uwaga – wbijaja sie jakies igielki i mierza poziom „magic substancje chemiczne” (nie wiem jakie, bo nic nie zrozumialem), gdy badanemu zadawane sa pytania w rodzaju „wolisz mieszkac sam czy z kims?” albo „chcialbys mieszkac blisko rodziny, czy nie?”. Potem te ‚dane’ przepuszcza sie przez blizej niesprecyzowane rownania (na ekranie pojawily sie cyfry, wiec zaczalem myslec o teledyskach, swiadomosc mi wrocila dopiero, gdy znow byly obrazki), ktore ukladaja jakiestam algorytmy i wypluwaja trojwymiarowe modele… hmm, form architektonicznych. Bo chociaz na slajdach byly sylwetki ludzikow, ktore sugerowaly, ze ma sie do czynienia z ‚budynkiem mieszkalnym’, to cala reszta krzyczala „jestem makieta z filmu science-fiction z poznych lat osiemdziesiatych” (kiedy obcy zrobili sie ciut bardziej obcy) lub ewentualnie „jestem krzakiem”. I wreszcie efekt koncowy: modele zostaly przeniesione w real przy pomocy takiego smiesznego robota (podobno specjalnie skonstruowanego do tych potrzeb):
Robot ma rurke i dziubek. Rurka leci bio-beton (super ekologiczny, bo robiony z CO2 w fabryce w Niemczech), ktory dziubek wypluwa w formie glutkow. Glutki szybko zasychaja i w efekcie powstaje rzezba, ktora pokazuje sie potem w jakiejs modnej galerii wiadomo w jakiej stolicy europejskiej Francji.
Wyobrazcie sobie jeszcze, ze to wszystko jest okraszone potezna iloscia filo-belkotu („reewaluacja podejscia do przestrzeni w oparciu o koncepcje gladkich przestrzeni Deleuze’a i Guattariego oraz pustki Badiou, jako ciszy-warunku architektury jako takiej”) wyrzuconego raczej po cichu, z mocnym francuskim akcentem. Tym bardziej francuskim, ze gdy padlo trafne pytanie o laczenie mysli D. i G. z Badiou (pomysl filozoficznie dosc heretycki, zreszta sami panowie wyzywali sie nawzajem od, odpowiednio, bolszewikow i faszystow), niewzruszony pan prelegent odpowiedzial: mieszkam w Paryzu, a tam pomiedzy nimi nie widzimy roznicy. No i super.
Mielismy z Maryam niezla myslowe, jak to sie dzieje, ze zbiera sie grupa ludzi, z ktorych czesc jest pewnie autentycznymi specjalistami w swoich dziedzinach i spedza niemaly okres czasu pracujac nad projektem, ktorego efektem jest robot robiacy kupe z bio-betonu, ktora potem trafia do galerii? Mnie jeszcze intryguje ilosc zywej kasy, ktora musiala na to pojsc (skad? gdzie na to daja?) i fakt, ze mozna zyc z czegos takiego. Zaczalem sie nawet zastanawiac czy to nie jest akcja w rodzaju YesMenow, afery Sokala czy innych „demaskacji nedzy postmodernizmu” (w ktory wierza juz chyba tylko sami demaskatorzy). Nie wiem. Bylo dziwnie.
Tymczasem, w rzeczywistej rzeczywistosci, mamy dzis powrot latajacego Ukrainca z malzonka (a bylo cicho), a jutro wizyta zdredzialego motocyklisty. No i dzis jest – uwaga!: OSTATNI DZIEN W PRACY OKTAWIUSZA!
Hurrrraaaa! Prosimy o gratulacje, powinszowania itp.
Acha, zrobilem tez cos zlego: wlaczylem rano tok.fm i zafundowalem Oktawiuszowi watpliwa przyjemnosc wysluchania betonowego (bynajmniej bio) gardiana wartosci slusznie slusznych (Gowin), ktory wypowiadal sie (jesli mozna tak to nazwac) na temat oczywiscie zboczencow. Jak jeszcze raz uslysze, ze EuroPride jest manifestacja seksualnosci, ktorej nikt normalny nie chce manifestowac to sie chyba do reszty zmienie w mizantropa.
W Wyborczej list dwoch gosci od reklamy o tym, ze prowokacja to zly PiAr dla nas, odmiencow, i nie pojda na parade, bo nie sa pedalska cepelia. Problem w tym, ze chocby byli pedalska kompania reprezentacyjna pod pomnikiem walki i meczenstwa skrzyzowana z lesbijskim Caritasem i transgenderowa Wielka Orkiestra to i tak bedzie zle, bo pozostaja tymi obrzydliwymi zboczencami i naprawde nie ma sie tutaj co krygowac. Dajac sie postawic pod murem obrazy obyczajowosci (ktora mozna interpretowac, jesli bedzie co, np. w sadach) pozwalaja na zredukowanie calej sprawy do lozka i tych obrzydlistw, ktore degeneraci chca przenosic poza nie.
W „Poranku” Zakowski pyta Gowina o milosc homoseksualna, a Gowin slyszy tylko „orgie na ruchomych platformach”, Zakowski pyta czy milosc nie jest wartoscia rowniez chrzescijanska, a Gowin mowi, ze milosc jest tylko w malzenstwie i jest elementem duchowym. Zakowski nie pyta juz ani co to jest ten element duchowy, czy nie ma on zwiazku z seksualnoscia i czy nie wystepuje w zwiazkach komoseksualnych, a jesli nie to skad pan Gowin o tym wie. Pytanie o nietolerancje (ktorej w Polsce nie ma) zostaje sprowadzone przez Zakowskiego do lysych rzucajacych kamieniami w parady w poprzednich latach, co jest dla Gowina ‚zjawiskiem marginalnym’. Ano jest, podobnie jak i same parady. Masowe sa pielgrzymki i kolejki do The Trumna Show. Nie jest zjawiskiem marginalnym zmowa milczenia i ponizanie w szkolach i miejscach pracy, szczucie przez osoby publiczne, odmowa dialogu politycznego przez dwie najwieksze partie, kampania dezinformacji i nakrecanie tego, do czego najlatwiej sie dobrac – resentymentu.
Dlaczego super-przychylny i lomujezu jakze oswiecony redaktor z aspirujacego radia nie potrafi zadac konkretnych pytan, ktore nie daja sie rozbroic tekstami o abstraktach? Bo sam nie rozumie co jest grane? Bo sam nie przemyslal sprawy i wlasciwie to opiera swoje argumentacje – tak samo jak Gowin, tyle ze w druga strone – na emocjach (tyle ze tych „pozytywnych”), a motywuje go tylko jakas naiwna chec, zeby „bylo jak na Zachodzie”, „wszystkim zylo sie dobrze” i „nie bylo obciachu”? Poczucie obciachu panie redaktorze, jesli jeszcze pan nie zauwazyl, jest – podobnie jak poczucie obrzydzenia – sprawa bardzo wzgledna i raczej nie intersubiektywna. Obciach potrzebuje tez tego, zeby komus wlasnie nie zylo sie dobrze.
Musi byc jakis srodek pomiedzy tym frytkowym lajtowym ‚wystepowaniem w obronie’, a przeintelektualizowanym, hermetycznym dyskursem genderowo-akademickim. Jedyne co przychodzi mi do glowy to organiczny kontakt i coming out, gdy tylko nas na to stac. Konsekwentne przeformulowanie Onych (z „nie mam nic przeciwko nim, ale”) na Ciebie (z „nie mam nic przeciwko Tobie, ale”) i nieustanne drazenie: „ale wlasciwie co?” Abstrakty moga sie rozbic o chlopski rozum, ktorego Gowinom nie brakuje. Przypadki symbolicznej czy fizycznej przemocy i ‚poglady’ nie udajace tolerancji (Gowin na szczescie udaje) daja sie ripostowac juz tylko przemoca: sadem i policja.
Dobrze, ze bedzie ta parada. Dobrze, jesli pojawia sie berlinscy zboczency w skorach i lateksach, obok grzecznych warszawskich ‚normalnych facetow przeciez’. Rozumiem, ze moze nie byc mam z dzieciakami, moze chociaz mamy i taty? Dobrze, jesli ktos zauwazy, ze PiAr to za malo i ze mozna byc gejem-homofobem. Nie takim co bije, ale takim co sie brzydzi: tych nie w garniakach, tych w kieckach i piorach, i tych, co kupuja w Tesco i nie wygladaja jak trzeba przed Ziuta i Zenkiem, zeby Ziuta i Zenek nas zobaczyli, przez skojarzenie z amerykanskim serialem polubili i juz wiecej nie wyzywali.