Zaiste paradne!

16 lipca, 2010 - Komentarze 2

I po konferencji. Pierwszy dzien przyniosl niezla lekcje pokory i napad paniki pod haslem „co ja tu robie, nie mam nic do powiedzenia, a na pewno nie takim angielskim”. Drugi dzien spedzilem w domu histerycznie produkujac prezentacje – ktorej pierwotna wersja doprowadzilaby do katastrofy. Trzeci dzien to panel o zlozonosci.

Poszlo ok, choc nie rewelacyjnie. Sporo ludzi, sporo pytan. Swietny pierwszy prelegent: nie tylko filozof nauki, ale actual naukowiec z Los Angeles, ktory mowil o tych wszystkich rzeczach, o ktorych do tej pory czytalem i zdawal sie naprawde wierzyc w te inne rzeczy, ktore bralem zawsze za efekt nadinterpretacji i rozbuchanej wyobrazni laikow. Barzo przyjemnie odlatywal, z fizyki nad fizyke bardzo teoretyczna i dalej w kierunku chaosow i kosmologicznych ekspansji (lekcja pierwsza: Wielki Wybuch nie byl eksplozja, lecz wlasnie ekspansja).

Potem byla moja prezentacja, ktora przecwiczylem kilka razy, zeby zmiescic sie w tych nieszczesnych dwudziestu minutach, wiec naturalnie zabraklo mi czasu. Bylem w polowie drugiej strony (z szesciu), gdy uslyszalem, ze mam piec minut, a ze bardzo nie chcialem robic usypiajacej akcji z gatunku „czytam-z-kartki-nie-patrze-sie-na-nikogo-bo-mam-literki”, forme prezentacji mimiczno-gestykulacyjnej wzmocnilem zupelnym odlozeniem karteczek i proba wylozenia z glowy tego, co tam jeszcze zostalo. No i niezle. Dotarlem do pointy choc troche za szybko i dostalem potem x pytan a propos niejasnosci, ktore z tego wynikly.

Ludzie reagowali zywo, nawet bardzo zywo (w koncu zawodowo robia w chaosie), a ja nie mialem specjalnych oporow przed mowieniem „o ile mi wiadomo, na gruncie tej teorii Deleuze nie daje satysfakcjonujacego rozwiazania” i lecielismy dalej. Po mnie byla doktorantka z Niemiec, ktora czytala tekst o Majmonidesie (zydowskie pochodzenie, brak akademickich plecow i krytyczne nastwaienie do Kanta zrobily z niego tzw. figure zapomniana) i panel ladnie sie domknal nieobecnoscia czwartego prelegenta. Zostalo troche czasu, wiec usadzilismy sie ladnie w rzadku i zrobilismy pytajacym komisje prawdy i pojednania.

Wiekszosc pytan poszla naturalnie do naszego rodzynka – bo jak czesto ma sie okazje rozmawiac z actual physicist? – ale wszystko laczy sie ze wszystkim w kreatywnym/belkotliwym klaczu, wiec bylo sporo wycieczek w okolice pozostalej dwojki.

Potem dostalem gratulacje, ktore ciut wykraczaly ponad konwenans i zamienilem pare zdan z panem naukowcem, ktory zyczyl powodzenia w poszukiwaniach kasy. Zmartwil sie tez, gdy uslyszal, ze wracam ze swoim chlopakiem do Polski i doradzil metode malych krokow i wytrwalosc. Caly czas towarzyszyla mi Maryam, ktora bardzo dzielnie ubezpieczala moja dzielnosc, a potem nie miala oporow, zeby na pytanie o jakosc prezentacji odpowiedziec „well, I wouldn’t call it bad…”, hehe.

Potem poszlismy na darmowy lunch, niedarmowa kawe (mrozona, bo upaly u nas takie, jak wszedzie) i kolejny panel pod haslem ‚architektura’. Zobaczylismy odjazdowa prezentacje uroczego Paryzanina, ktory razem z grupa specjalistow (architekci, matematycy, konstruktorzy robotow, inzynierowie od materialow i cholera wie kto jeszcze) spedzil nie wiadomo ile czasu nad… hmm… Trudno to okreslic – redefinicja relacji architektury i przestrzeni fizycznej i spolecznej? Redefinicji pojecia architektury jako takiej? Nie wiem, straszliwie, niewiarygodnie to bylo metne, ale obrazki i animacje robily wrazenie. Moze opisze po kolei ile pamietam (trudno jest notowac, gdy sie nie rozumie nic a nic z tego, co sie widzi i slyszy).

Najpierw bylo zbieranie danych dotyczacych nastawienia emocjonalnego ludzi do roznych form zamieszkiwania. Polega to na tym, ze sadza sie badanego przy specjalnym urzadzeniu, na ktorym tenze umieszcza dlon, w ktora – uwaga – wbijaja sie jakies igielki i mierza poziom „magic substancje chemiczne” (nie wiem jakie, bo nic nie zrozumialem), gdy badanemu zadawane sa pytania w rodzaju „wolisz mieszkac sam czy z kims?” albo „chcialbys mieszkac blisko rodziny, czy nie?”. Potem te ‚dane’ przepuszcza sie przez blizej niesprecyzowane rownania (na ekranie pojawily sie cyfry, wiec zaczalem myslec o teledyskach, swiadomosc mi wrocila dopiero, gdy znow byly obrazki), ktore ukladaja jakiestam algorytmy i wypluwaja trojwymiarowe modele… hmm, form architektonicznych. Bo chociaz na slajdach byly sylwetki ludzikow, ktore sugerowaly, ze ma sie do czynienia z ‚budynkiem mieszkalnym’, to cala reszta krzyczala „jestem makieta z filmu science-fiction z poznych lat osiemdziesiatych” (kiedy obcy zrobili sie ciut bardziej obcy) lub ewentualnie „jestem krzakiem”. I wreszcie efekt koncowy: modele zostaly przeniesione w real przy pomocy takiego smiesznego robota (podobno specjalnie skonstruowanego do tych potrzeb):

Robot ma rurke i dziubek. Rurka leci bio-beton (super ekologiczny, bo robiony z CO2 w fabryce w Niemczech), ktory dziubek wypluwa w formie glutkow. Glutki szybko zasychaja i w efekcie powstaje rzezba, ktora pokazuje sie potem w jakiejs modnej galerii wiadomo w jakiej stolicy europejskiej Francji.

Wyobrazcie sobie jeszcze, ze to wszystko jest okraszone potezna iloscia filo-belkotu („reewaluacja podejscia do przestrzeni w oparciu o koncepcje gladkich przestrzeni Deleuze’a i Guattariego oraz pustki Badiou, jako ciszy-warunku architektury jako takiej”) wyrzuconego raczej po cichu, z mocnym francuskim akcentem. Tym bardziej francuskim, ze gdy padlo trafne pytanie o laczenie mysli D. i G. z Badiou (pomysl filozoficznie dosc heretycki, zreszta sami panowie wyzywali sie nawzajem od, odpowiednio, bolszewikow i faszystow), niewzruszony pan prelegent odpowiedzial: mieszkam w Paryzu, a tam pomiedzy nimi nie widzimy roznicy. No i super.

Mielismy z Maryam niezla myslowe, jak to sie dzieje, ze zbiera sie grupa ludzi, z ktorych czesc jest pewnie autentycznymi specjalistami w swoich dziedzinach i spedza niemaly okres czasu pracujac nad projektem, ktorego efektem jest robot robiacy kupe z bio-betonu, ktora potem trafia do galerii? Mnie jeszcze intryguje ilosc zywej kasy, ktora musiala na to pojsc (skad? gdzie na to daja?) i fakt, ze mozna zyc z czegos takiego. Zaczalem sie nawet zastanawiac czy to nie jest akcja w rodzaju YesMenow, afery Sokala czy innych „demaskacji nedzy postmodernizmu” (w ktory wierza juz chyba tylko sami demaskatorzy). Nie wiem. Bylo dziwnie.

Tymczasem, w rzeczywistej rzeczywistosci, mamy dzis powrot latajacego Ukrainca z malzonka (a bylo cicho), a jutro wizyta zdredzialego motocyklisty. No i dzis jest – uwaga!: OSTATNI DZIEN W PRACY OKTAWIUSZA!

Hurrrraaaa! Prosimy o gratulacje, powinszowania itp.

Acha, zrobilem tez cos zlego: wlaczylem rano tok.fm i zafundowalem Oktawiuszowi watpliwa przyjemnosc wysluchania betonowego (bynajmniej bio) gardiana wartosci slusznie slusznych (Gowin), ktory wypowiadal sie (jesli mozna tak to nazwac) na temat oczywiscie zboczencow. Jak jeszcze raz uslysze, ze EuroPride jest manifestacja seksualnosci, ktorej nikt normalny nie chce manifestowac to sie chyba do reszty zmienie w mizantropa.

W Wyborczej list dwoch gosci od reklamy o tym, ze prowokacja to zly PiAr dla nas, odmiencow, i nie pojda na parade, bo nie sa pedalska cepelia. Problem w tym, ze chocby byli pedalska kompania reprezentacyjna pod pomnikiem walki i meczenstwa skrzyzowana z lesbijskim Caritasem i transgenderowa Wielka Orkiestra to i tak bedzie zle, bo pozostaja tymi obrzydliwymi zboczencami i naprawde nie ma sie tutaj co krygowac. Dajac sie postawic pod murem obrazy obyczajowosci (ktora mozna interpretowac, jesli bedzie co, np. w sadach) pozwalaja na zredukowanie calej sprawy do lozka i tych obrzydlistw, ktore degeneraci chca przenosic poza nie.

W „Poranku” Zakowski pyta Gowina o milosc homoseksualna, a Gowin slyszy tylko „orgie na ruchomych platformach”, Zakowski pyta czy milosc nie jest wartoscia rowniez chrzescijanska, a Gowin mowi, ze milosc jest tylko w malzenstwie i jest elementem duchowym. Zakowski nie pyta juz ani co to jest ten element duchowy, czy nie ma on zwiazku z seksualnoscia i czy nie wystepuje w zwiazkach komoseksualnych, a jesli nie to skad pan Gowin o tym wie. Pytanie o nietolerancje (ktorej w Polsce nie ma) zostaje sprowadzone przez Zakowskiego do lysych rzucajacych kamieniami w parady w poprzednich latach, co jest dla Gowina ‚zjawiskiem marginalnym’. Ano jest, podobnie jak i same parady. Masowe sa pielgrzymki i kolejki do The Trumna Show. Nie jest zjawiskiem marginalnym zmowa milczenia i ponizanie w szkolach i miejscach pracy, szczucie przez osoby publiczne, odmowa dialogu politycznego przez dwie najwieksze partie, kampania dezinformacji i nakrecanie tego, do czego najlatwiej sie dobrac – resentymentu.

Dlaczego super-przychylny i lomujezu jakze oswiecony redaktor z aspirujacego radia nie potrafi zadac konkretnych pytan, ktore nie daja sie rozbroic tekstami o abstraktach? Bo sam nie rozumie co jest grane? Bo sam nie przemyslal sprawy i wlasciwie to opiera swoje argumentacje – tak samo jak Gowin, tyle ze w druga strone – na emocjach (tyle ze tych „pozytywnych”), a motywuje go tylko jakas naiwna chec, zeby „bylo jak na Zachodzie”, „wszystkim zylo sie dobrze” i „nie bylo obciachu”? Poczucie obciachu panie redaktorze, jesli jeszcze pan nie zauwazyl, jest – podobnie jak poczucie obrzydzenia – sprawa bardzo wzgledna i raczej nie intersubiektywna. Obciach potrzebuje tez tego, zeby komus wlasnie nie zylo sie dobrze.

Musi byc jakis srodek pomiedzy tym frytkowym lajtowym ‚wystepowaniem w obronie’, a przeintelektualizowanym, hermetycznym dyskursem genderowo-akademickim. Jedyne co przychodzi mi do glowy to organiczny kontakt i coming out, gdy tylko nas na to stac. Konsekwentne przeformulowanie Onych (z „nie mam nic przeciwko nim, ale”) na Ciebie (z „nie mam nic przeciwko Tobie, ale”) i nieustanne drazenie: „ale wlasciwie co?” Abstrakty moga sie rozbic o chlopski rozum, ktorego Gowinom nie brakuje. Przypadki symbolicznej czy fizycznej przemocy i ‚poglady’ nie udajace tolerancji (Gowin na szczescie udaje) daja sie ripostowac juz tylko przemoca: sadem i policja.

Dobrze, ze bedzie ta parada. Dobrze, jesli pojawia sie berlinscy zboczency w skorach i lateksach, obok grzecznych warszawskich ‚normalnych facetow przeciez’. Rozumiem, ze moze nie byc mam z dzieciakami, moze chociaz mamy i taty? Dobrze, jesli ktos zauwazy, ze PiAr to za malo i ze mozna byc gejem-homofobem. Nie takim co bije, ale takim co sie brzydzi: tych nie w garniakach, tych w kieckach i piorach, i tych, co kupuja w Tesco i nie wygladaja jak trzeba przed Ziuta i Zenkiem, zeby Ziuta i Zenek nas zobaczyli, przez skojarzenie z amerykanskim serialem polubili i juz wiecej nie wyzywali.

lato, lato, augustowskie gzy

7 lipca, 2010 - Komentarzy 7

Emocje, emocje. Wszystko pomaranczowe, ludnosc wyje i napieprza na wuwuzelach, a my sie wciagamy w malo wciagajaca gre Holendrow. Jedyna przerwa w swietowaniu, kiedy za oknem zapadla najprawdziwsza cisza – przerazajace wrazenie – miala miejsce po przegranej Ghany. Tez mi bylo smutno, bo naprawde mieli dobre momenty i nawet ciagle modlitwy moge im wybaczyc (Brazylii i Argentynie nie moge).

Ale, ale. Do Polski zlatujemy z Maryam, ktora pobedzie w W-wie cale trzy dni. Krotko, wiec jest szansa, ze nikt jej nie pobije, nie zwyzywa od Talibow/Hamasow/antysemitow/brudasow/niewiernych, nie oskarzy o 9/11 czy Kamieniec Podolski. Z drugiej strony krotko, wiec trzeba pomyslec co tez takiego pokazac, dokad zabrac, jak zyc… Jesli macie jakies pomysly to czekamy na doniesienia o najnowszych, lajfstajlowo pasjonujacych a towarzysko niezbednych miejscowkach. Miejsca niepalace i bezalkoholowe jak najbardziej ok. W ramach przygotowywania Maryam na szok kulturowy, wytlumaczylismy jej juz instytucje podwojnego przeczenia, bo to chyba klucz do naszej kolektywnej mentalnosci.

Lato mamy wspaniale, antystatystyczne i „pierwsze takie od lat” (tak jak i zimy – to chyba specjalnie dla nas). Eksploatujemy odkryta przez nas ijscoffee i second hand – Oktawiusz ma juz nowa torbe na laptop, ale nie te wymarzona, ktora ktos zwinal jakos pomiedzy pierwsza a druga tura wyborow mniejszego zla:

(Sa tez inne dobra, w ktorych dokonamy rekonkwisty stolecznych salonow oraz TVN-u.)

Do odkrycia i skonsumowania pozostal jeszcze sklep z fantastycznymi gaciami za duzo kasy, ale z miejscami fajnym dizajnem, jest tez on-line. Ostrzymy sobie zeby na serie „Pan Ratownik”:)

Ze spraw mieszkaniowych, powoli zamykamy kontrakty, odzyskujemy kaucje i odsylamy routery. „Powoli” oznacza, ze nie zrobilismy jeszcze zadnej z tych rzeczy, ale juz o nich rozmawialismy. Szykujemy sie tez na wizyte Rolanda, ktory bedzie naszym ostatnim gosciem, chyba ze doliczymy zone Tarasa, ktora pojawi sie jakos w polowie miesiaca. Poki co mamy znow wolne – latajacy Ukrainiec wybyl dzis doma i mozemy radowac sie wolnym tarasem.

Za tydzien konferencja i im wiecej sie ludzie pytaja, tym bardziej sie denerwuje. Wyzwaniem bedzie zrobienie prezentacji, bo wolalbym krede i tablice, ale to jeszcze chyba nie jest az tak oldschool, ze juz new media, wiec trzeba bedzie sie zmusic do czegos bardziej cyfrowego.

Zastanawialismy sie tez nad prezentami dla Was wszystkich i doszlismy do wniosku, ze skonczy sie na drobiazgach, bo nie chcemy ryzykowac kupowania Porsche komus, kto nie wyobraza sobie jazdy niczym poza Jaguarem. Nie chcemy tez nikogo faworyzowac, wiec jeden drobiazg wszyscy dostana taki sam, a zeby zminimalizowac ewentualny fakt, ze komus cos moze podobac sie bardziej, bedzie to prezent z kategorii „co dajacy sam chcialby dostac”. Jak marksizm, to marksizm.

swieto demokracji

21 czerwca, 2010 - Komentarze 3

Spelnilismy nasz obywatelski obowiazek i zmylismy sie czempredzej (cudowne slowo!), bo w Domu Polskim bylo zatrzesienie Polakow. Zainspirowani holenderskim rzutem na neoliberalow, polscy ekspaci wybrali Wasatego Wujaszka (+10 do obciachu). Mnie zainspirowala postawa Partii Pracy:

Zdjecie rozmazane, bo zastepy frytek napieraly na zaslonke.

Zdradze, ze Oktawiusz oddal glos o wiele bardziej patriotyczny i zarazem idealistyczny.

Zeby poprawic sobie humor, ruszylismy do naszej ulubionej kawiarni-w-ktorej-lepiej-nie-siedziec (bo przyjemniej wziac na wynos), a po drodze odkrylismy najlepszy w miescie lumpeks. Wydalismy kupe kasy na zabytkowe dresiki i jedna koszulke na ramiaczka z cudownym napisem ‚Florida’ (ejtis w pelni). Na podlodze obok kas zostala jeszcze torba, ktora zdobyla milosc Oktawiusza, ale nie przetrwala weryfikacji budzetowej. Moze jeszcze po nia wrocimy.

Tymczasem Taras wybyl do Oslo i do poniedzialku mamy wolna chalupe:)

w ogole

18 czerwca, 2010 - Leave a Response

Przed chwila znieslismy wszystkie rzeczy Benjamina do auta, ladnie sie pozegnalismy, a teraz cala trojeczka (jest jeszcze dziewczyna i jej znajoma) stoi na parkingu i pali. „Jakby cos o jestesmy na fejsie…”, „masz mojego maila” no i oczywiscie „przyjezdzajcie do Niemiec/Polski („i na Ukraine” baknal niesmialo Taras)” – Erasmus spotyka Eurowizje.

Rozesmiana, bezstresowa, lewicowa niemiecka mlodziez moze napelniac nadzieja na przyszlosc, w ktorej ludzie buduja wiatraki zamiast reaktorow, glosuja na Zielonych, ktorzy nie sa wcale partia chlopska (a czerwoni nie maja juz nic do roboty) i totalnie nie lapia co to jest ten nacjonalizm. Nie zmienia to naturalnie faktu, ze reszta – rowniez mlodziezy – lapie i to coraz lepiej. Na facebooku trendni Amsterdammers lubia grupe „Przepraszam za 1.5 miliona Holendrow glosujacych na Wildersa” (brzmi znajomo?), ale kiedy spotykaja sie z Niemcami to i tak zartuja glownie o wojnie. Wielki szacun natomiast dla tutejszych chadekow, ktorzy dali blondynowi bana, co otworzylo szanse na fioletowa koalicje liberalno-lewacka. Jednoczesnie wlasnie liberalowie – najwieksi zwyciezcy – popisuja sie zjawiskowym wrecz wyczuciem koniunktury zapraszajac Wildersa do stolu jeszcze przed Partia Pracy. Zeby chadecja musiala ratowac sumienie narodu przed islamozerstwem to jest unheard of. Ci sami liberalowie przeforsowali z pomoca sil aryjskich prawo anty-squatowe, ktore wieksze miasta (przewaznie czerwono-zielone) uznaly za nierealizowalne. Coz, kapital nie zna ojczyzny, ale jakos blizej mu zawsze do tych, co znaja ja bardzo dobrze. No i sam system, w ktorym Pan Negocjator wedruje pomiedzy palacem i parlamentem koordynujac rozmowy potencjalnych koalicjantow, podczas ktorych dyskutuje sie o programach (ktos pamieta jeszcze takie zwierze mityczne – program polityczny?), czyli cos, co na moja glowe nie ma parwa dzialac z dziesiecioma partiami w parlamencie. I jeszcze to, ze partia, ktora nie realizuje obietnic traci mandaty. I to, ze obietnice moga dotyczyc zaciskania pasa…

W domu zrobilo sie nagle duzo miejsca i poza wuwuzelami za oknem, i Tarasa wrzeszczacego do sluchawki, mieszkamy teraz w strefie ciszy.

Mamy tez cynk, ze nowe wilanowskie lokum bedzie na pierwszym pietrze (odpada machanie do wscibskich sasiadow za wielkim oknem) i bedzie mialo balkon (na ktorym – znajac mojego brata – bedzie palarnia).

Glosowac mozemy w tym roku w Amsterdamie, co uczyni nasz gest obywatelskiego nieposluszenstwa o wiele tanszym. Chociaz musze przyznac, ze z kazdym niusem, glosem poparcia i wylewnym political statement na facebooku, wraca mi w glowie wirowka pt. jezusmaria Kaczynski nadchodzi, lepsza fuzja od malego fiutka itd. Efekt jest oczywiscie taki:

trzy lata i wciaz na maksa trafne.

kazdy glos jest wazny

11 czerwca, 2010 - Komentarze 2

Wczoraj mielismy probke wyborczych emocji. Srednioklasowe robaczki przestraszone kondycja wolnego rynku zaglosowaly na wiecej wolnego rynku. Przestraszone chustami i koranicznym faszyzmem male fiutki wybraly platynowego Wildersa. Miasta i uczelnie przestraszone Wildersem wybraly sympatycznego i prostolinijnego Joba Cohena, ktory jest ostatnim chyba reliktem otwartej Holandii (a ktorego plakat przywieziemy do Polski i powiesimy w oknie, zeby straszyc wilanowskich nuworyszy lewactwem). Cohen to jest facet, ktorego nigdy nie zaprosiliby do TVNu, bo pozwala sobie przerywac i spokojnie czeka az ‚dyskutant’ skonczy, po czym kontynuuje przerwana mysl. W debacie telewizyjnej wypadl blado, bo dwa razy odpowiedzial, ze na czyms sie nie zna i nie bedzie udawal, ze potrafi sensownie odpowiedziec.

Pozostaje zobaczyc czy Wilders wejdzie do rzadu (jesli nie to albo bedzie trudna koalicja liberalow z Partia Pracy i ktoras lewica, albo kolejne wybory) i czy Maryam bedzie musiala placic podatek od noszenia chusty.

Wypelnilismy tez ankiete na tegorocznym latarniku i wyszlo nam, ze dupa blada, nigdy w zyciu nie zaglosujemy na pana z fuzja. W ogole nie wiem czy nie oddac pustej kartki, ew. skreslic wszystkich kandydatow i nawet cieszy mnie w jakis perwersyjny sposob perspektywa kolejnej prezydentury wielkiego brata. Po relacji z debaty prezydenckiej na UW, na ktorej Korwin mial dostac od studentow owacje za teksty o kozach, moj poziom antypolonizmu wrocil do stanu z momentu wyjazdu i aktualnie, lagodnie mowiac, pierdole. Niech sie rodacy ciesza z lagodnego Fuhrera polityki milosci, tego czy innego. Zgoda buduje – zascianek.

Chcialbym osiagnac moment krytyczny, gdy wkurw przeradza sie w Harveya Milka (podejrzewam, ze wyglada to mniej wiecej tak), ale jakos tego nie widze. Poki co pocieszam sie, ze siedemnastolatek z Vermont potrafi wystapic przed stanowymi wladzami i powiedziec to:

Moze z tej naszej oglupionej strasznymi wynalazkami nowoczesnosci i rozpieszczonej dobrobytem mlodziezy wyjda i tacy?

Juz sie ciesze na Europride i przerazenie przedszkolakow, co zobacza panow w skorach i pawich piorach. Totalna nieprzenikalnosc polskiego piekielka, jego odpornosc na jakiekolwiek manewry krytyczne (te yntelygenckie przelatuja ponad progiem wykrywalnosci, te prostackie odbijaja sie od skorupy konformizmu) nie zostawia mi zludzen. Chyba rzeczywiscie pozostaje wiara w wolny rynek i rozowego funta, euro i dolara. Hotel Mazurkas nie wzgardzi waluta, nawet pedalska.

Tymczasem u nas sytuacja mieszkaniowa przeewoluowala i wychodzi na to, ze jednak znow Wilanow tylko troche obok. Ulica – nomen omen – Sarmacka:)

Oktawiusz donosi dzis o spieciach z ulubiona pania menadzer (tak to sie pisze?), ktora nagle odkrywa, ze pracownicy jej nie lubia. Dramat biurowy w pelnej krasie.

Poza tym, ludzie pilke kopia i mam nadzieje, ze uda nam sie zalapac na pomaranczowe kibolstwo jakos w miescie. Benjamin planuje jakies wypady, m.in. do australijskiego pubu na mecz Niemcy – Australia:)

Ten pierwszy raz…

4 czerwca, 2010 - Komentarze 2

Na stronie mojej pierwszej konferencji pojawila sie wstepna rozpiska i czasotabela. Okazalo sie, ze impreza jest strasznie ludna i jestem w panelu 6i :)

Podoba mi sie perspektywa wystepowania po prezentacji pt. „Life is primarily a machine of thinking and manufacturing disorder”, oby byla przekonujaca!

A tu czas i miejsce:

Slowem: zapraszam na kampus centralny, w srode, 14 lipca o 10-tej! Tym bardziej, ze wyobrazam sobie dwie mozliwe katastrofy: 1) poloze prezentacje/nie bede umial odpowiedziec na pytania (bo ktos zapyta o entropie); 2) nikt nie przyjdzie/ nie bedzie pytan (bo wszyscy beda na 6k).

Tak sobie teraz mysle, ze to jest jednak niezly fart, ze najwieksza impreza deleuzjanska jest w tym roku wlasnie u nas.

Prawie jizz…

30 Maj, 2010 - Komentarzy 5

Oktawiusz ma nowy ulubiony napoj. Nazywa sie Jillz i jest heinekenowskim cydrem z bardzo konkretnym targetem:

Rozprowadzaja to cudo oczywiscie w gabarytach biertje, pewnie zeby miescilo sie do torebki, i smakuje jak gazowany soczek jablkowy. Slowem, przysmak naszych milusinskich.

Tymczasem juz po Eurowizji, ktora znow zjednoczyla Europe i zintegrowala nas z Benjaminem. Najwiekszym przegranym jest, naszym zdaniem, zespol skladajacy sie z emerytowanych aktorow greckiego gejowskiego porno:

Idealne do reklamy Toyoty.

Nasz faworyt, ktoremu zyczylismy zwyciestwa, bo wizja rozpadu Belgii i ogloszenia Brukseli wolnym miastem pod jurysdykcja Komisji Europejskiej wydala nam sie bardzo kuszaca, wypadl na tyle niezle, ze nic tylko czekac placementu w anglosaskich serialach dla mlodziezy:

BBC juz pisze, ze Eurowizja odzyla i odzyskala muzyczna legitymizacje (czyt. w tym roku nie wygrala wokalistka z trzecim cyckiem, polykajaca ogien i zonglujaca Chihuahuami). Racja, wygrala niemiecka osiemnastka spiewajaca hicior napisany przez amerykanski zespol producencki stojacy stojacy za Rihanna i Britney.

Najwiecej do myslenia daje informacja, ze Eurowizje transmituje sie w Australii. Ciekawe, co oni o tym mysla (?) i czy rozni sie to dla nich jakos od X-Factor i innych Idoli?

Marks, Mazovia, Pololand, Yurp

20 Maj, 2010 - Komentarzy 8

Mamy rezerwacje na siodmego sierpnia.

Mamy tez nowe lokum w Kraju Ojcow Naszych, jest TUTAJ (mam nadzieje, ze link dziala, bo nie wyznaje sie na wynalazkach gugelmastera).

Czyli scisle rzecz biorac nie wracamy do Warszawy tylko na podwarszawskie blonia. Przy podejmowaniu decyzji, nad perspektywami towarzyskimi gore wziely finanse i wybralismy opcje „poldarmo, czyli u brata”. Tak, znow u brata, innego, dobrze miec plodnych rodzicow.

Tymczasem, w ciagle-jeszcze-naszym Amsterdamie zakonczyl sie dwutygodniowy strajk smieciarzy, ktory zmienil Wenecje w Neapol Polnocy:

Negocjacje byly ostre, ale osiagnieto kompromis i smieciarze dostana cztery mikro-podwyzki przez najblizsze poltora roku (zamiast jednej niewielkiej teraz, zaraz). Ciekawe, ze tutaj takie rzeczy – relacje pomiedzy zwiazkami a organizacjami pracownikow – sa monitorowane przez specjalne instytucje, ktore maja temperowac naduzycia ktorejkolwiek ze stron i niedopuszczac do klinczu. Wydaje sie, ze w duzym stopniu im sie to udaje, skoro smieci w ciagu tygodnia maja byc posprzatane, a pracodawcy wyloza kase na stol (pomimo kryzysu, ktory – pradoksalnie i zachowawczo – zrobil z wszystkich super-kapitalistow). Chyba ze mikropodwyzki zezre po drodze ta kryzysowa jednoprocentowa inflacja.

Bylismy tez ostatnio na zakupach. Nie, nieprawda, nie na zakupach – chodzilismy po sklepach, jak mlodziez gaimnazjalna (i ich rodzice) w polskich centrach handlowych. Naszym usprawiedliwieniem jest Maryam, ktora musiala kupic buty na slub znajomych, a my mielismy jej pomoc w decyzji. Przyznam od razu, ze kobiece obuwie to dla mnie temat mniej wiecej tak interesujacy jak motoryzacja. I tomizm. Zeby nie bylo seksistowsko dodam, ze z meskimi butami jest tylko troche lepiej.

Trasa zaczela sie od butiku, ktory mial design i ceny odpowiadajace naszym wyobrazeniom tego, czym butik rozni sie od sklepu. To bylo przy Staalstraat, gdzie turysci gapia sie na design, podczas gdy studenci potracaja ich na ostatnim finiszu przed mostem uniwersyteckim, a bardzo trendnie ubrani – i przerazajaco zadbani – panowie wyprowadzaja swoje czworonozne paskudztwa. Marianny kupuja tam pocztowki, Pawly albumy o sztuce przez esz, a my nic nie kupilismy, bo Maryam miala klopot z perspektywa wydania trzech stow na takie fajne z obcasem i podrasowane laczki. Widzielismy tam tez buty dla damo-ksiezniczki:

Potem poszlismy na kawe extra verkeerd – ktora okazala sie zwykla verkeerd, bo zle wymowilismy extra – i w dalsza droge, na poszukiwania hoodie. Skonczylo sie oczywiscie w Zarze, z takim efektem:

W tym sezonie stawiaja na piaski pustyni, klimaty beduinsko-Stas i Nell, oraz ogolnie Afganistan.

Maryam okazala sie swietnym doradca, zwlaszcza w kwestii okularow, ktorych nie kupilismy.

Poza tym, mamy nowy ulubiony serial: United States of Tara. Smieszny, nieglupi, a czasami naprawde zaskakujacy. Scenariusz autorki Juno, ten sam manewr odbrazowienia obrazu normalnej rodziny i wyciagniecia na wierzch tego, co powinno byc wartoscia, gdyby oczyscic wyobraznie z form i rytualow. W praktyce polega to na tym, ze archetypiczna scena, w ktorej mama przychodzi do dziecka i mowi „zawsze mozesz na mnie liczyc, jesli chcesz porozmawiac” zostaje przecieta „good bye, mom” i dlatego wlasnie wiadomo, ze rodzina jest normalna. Dobra demitologizacja milosci, seksu i innych narkotykow. Z pieciu glownych postaci zadna nie jest slaba (jak w Lost, gdzie pomyslow starczylo na trzy z pieciuset osiemdziesieciu dziewieciu). No i Stany, ktore sa bardzo dziwnym miejscem. Polecamy.

Add New wpis

5 Maj, 2010 - Komentarzy 11

Niczym zly szelag i filip z konopii (lotem blyskawicy i bez pukania jak listonosz) zjawil sie wczoraj u nas nasz ex-flatmate i Ukrainski brat w rusofobii – Taras. Serialu ciag dalszy, bo wrocil wlasnie z Kijowa, a w mieszkaniu znow nie bylo internetu. Podobno wlasciciel ma brzydki zwyczaj nieplacenia rachunkow za uslugi, z ktorych sam nie korzysta. Klopot w tym, ze przez internet wysyla sie maile, a Taras za te maile dostaje pieniadze (ja tam dostaje tylko zapewnienia, ze komus jest przykro), wiec zdecydowal sie podziekowac i… wrocic do nas! Naturalnie ladnie zapytal, powiedzial, ze zaplaci i zaoferowal ciekawa kwote (wiecej niz chcielismy), wiec oto jest. Mieszkac bedzie od osmego przez miesiac. Potem byc moze przejmie schede po Benjaminie, ktory konczy studia w czerwcu i wraca do swojej eko-anarchistycznej ojczyzny. I interesujace wiesci z Kijowa: tam wszyscy mysla, ze samolot rozbilo FSB.

Benjamin wrocil wlasnie z wizyty rodzinnej razem ze swoja dziewczyna, ktora pobedzie przez tydzien. Sabine jest sympatyczna i ladnie sie usmiecha, a nawet smieje… hmm, wlasciwie smieje sie ze wszystkiego, co sie do niej mowi i to troche daje mi do myslenia. Jest bardzo radosna i ekspresyjna osoba, co objawia sie dosc czestymi – jak na moj starczy gust – okrzykami, zawolaniami i piskami. Podejrzewam, ze nie musi to oznaczac jakiegos duzego stopnia kalectwa i moze po prostu chodzic o to, ze jest/sa zakochani. Duzo czasu spedzaja w pokoju za nasza tekturowa sciana i drzwiami z papier-mache, ale czesto tez najezdzaja dol, gdzie ogladaja jakies barbarzynskie niemieckie programy, co to sie ludzie w nich smieja po niemiecku. O-brzy-dlis-two. Ale to wszystko nic w porownaniu z kulminacja wspolnego seansu filmowego, gdy po obejrzeniu „Bialej Wstazki” nasi mlodzi zaodrzanie orzekli, ze nie wiedza o czym to bylo i ze chyba o ‚zyciu w pewnej wiosce’… Wole myslec, ze to oznaka zdrowia.

To nie koniec najazdow. Po Sabine zwala sie mama z bratem (jego, nie jej), a potem jakies cale stada. Na razie jest szostka na horyzoncie, czy bedzie wiecej mamy ustalic dzis wieczorem. Planujemy zastosowac the Reytan manoeuver i wystapic o niemiecka pomoc dla krajow mniej stabilnych gospodarczo, a jak nie zadziala to o reparacje. Slowem: bedziemy kontynuowac dzielo.

Tymczasem na swiecie sezon swiateczny. Najpierw krolowa, potem polegli, teraz niepodleglosc. W calym Amsterdamie funkcjonuje tylko jeden Albert Heijn – ten proletariacko-emigracyjny pod naszym slumsem. Na kasie wciaz nie pracuja Polacy.

Z planow zyciowych: z PhD nici. Ostatniego projektu – do Essex – nigdy nie skonczylem. Rezygnacja uspila mi szare, a godzina gapienia sie w mrugajacy kursor to nie jest przepis na sukces. Next year. Na 99,96(6)% wracamy do Polski – tym bardziej, ze rodzina wzywa.

Na koniec ciekawostka krajoznawcza. Niezwykle szacowne i podobno poczytne pismo „Linda”, ktore – o ile dobrze rozumiem – jest skrzyzowaniem „Cosmo” z „Pania Domu”, ma ostatnio nowa kampanie promocyjna. Otoz posrod prenumeratorek ma zostac rozlosowanych dwudziestupieciu prostytutkow (to zdanie sponsorowala Liga Walki z Walka z Feminizacja Jezyka). Zrobilo sie juz wokol tego male zamieszanie, bo feministki mowia, ze to nieladnie (bo rownouprawnienie powinno dotyczyc rzeczy „dobrych”), a pani Linda de Mol – eksprezenterka telewizyjna i miejscowa „celebrytka” (pff…) i wlascicielka gazety – mowi, ze faceci moga isc na dziwki, wiec dlaczego kobiety nie moga na dziwkow? I to jeszcze gratis. Sprawa jest jeszcze bardziej niemoralna, bo gazeta jest targetowana glownie na mezatki, a tematem numeru, w ktorym ogloszono promocje, bylo: „Jak bezpiecznie zdradzac?”. Swoj sprzeciw wyrazil tez zwiazek zawodowy prostytutek, ktory oskarzyl gazete o streczycielstwo (poza zwiazkiem).

To nie pierwszy wybryk Lindy de Mol – holenderskiej Grazyny Torbickiej gone wild – wczesniej byla zawierucha, gdy do jednego z numerow dodawano wibrator. Zastanawiam sie tylko jakiej byl jakosci, zwazywszy na to ile takie rzeczy potrafia kosztowac, no i mam nadzieje, ze byla jakas instrukcja. Sama akcja prostytutkowa nie cieszy sie podobna zbytnia popularnoscia i chyba sie nie dziwie. Jesli jest cos bardziej holenderskiego niz oferta gratis, to jest to rozziew pomiedzy progresywna fasada i purytanskim wnetrzem i cala ta akcja jest widocznie mocno na wyrost.

Choc i tak marzy mi sie chociaz marne dildo razem z „Gala” czy kulki analne z „Rzeczpospolita” (i „Krytyka Polityczna”) – i zeby dzieki ich zbawiennej mocy nastala Noc Sliskiego Lateksu, gdy poziom frustracji w nagle zjednoczonym spoleczenstwie spadl na leb na szyje posrod ogolnopolskiego ‚Alleluja!’

Acha, i polecam ostatni „Przekroj”, w ktorym pewien znajomy doktor prawa rzymskiego dorzuca cegielke do rabatki normalnosci w naszej doswiadczonej przez los i historie ojczyznie. Taki czas, ze prawnicy w cenie.

* * *

Newsflash prosto z Dam. Podczas dwoch minut ciszy (swieto Wspominania Ofiar/Poleglych) jakis facet bezceremonialnie gadal przez komorke. Kiedy ludzie zaczeli go uciszac, zaczal wydzierac sie na caly glos, prawdopodobnie nie po niderlandzku. Potem rozlegl sie jakis dziwny, podobny do wystrzalu dzwiek, ktos krzyknal „Uciekac, bomba!” i wybuchla panika. Dosc niesamowite zdarzenie, oczywiscie do obejrzenia:

Ludzie wpadali na siebie nawzajem i na barierki. Kilkadziesiat osob zostalo rannych.

Po wszystkim krolowa wrocila na plac i odspiewala rote lojalnosci hiszpanskiej koronie.

Pikanterii calej sprawie dodaje informacja, ze facet – ktorego natychmiast zgarnieto – mial „wygladac jak ortodoksyjny Zyd” i figurowac w kartotekach jako oskarzony o dilerke, kradziez i blizej nieokreslona ‚przemoc’. Dodam, ze w swoim okolicznosciowym przemowieniu, premier Balkenende wspominal Holenderke, ktora pomagala Annie Frank. Acha, wg ostatnich badan, jedna z grup najbardziej wspierajacych Wildersa sa mlodzi Zydzi (starsi obstaja przy chadekach, bo nagonka na muzulmanow kojarzy im sie z ustawami norymberskimi). Sam Wilders w mlodosci pracowal w kibucu.

Ten strzalopodobny dzwiek, ktory wystraszyl ludzi, to byl odglos eksplodujacej roznorodnosci.

* * *

I update:

„Eyewitness Ana wrote on the DutchNews.nl website: ‚I don’t think he was mentally disturbed. I think he was just drunk. He was making his way through the crowd, looking for his bike or something, a jewish guy with a beard and sideburns. He was the only one speaking to himself saying something about ‚fiets’ (bike) and a few people asked him to shut up.

‚He passed so close by me that I could smell the alcohol. A minute later, when he reached the people in the front of the crowd, he screamed something. People freaked out and pulled back. We first thought that someone jumped from a building or that it was a terrorist attack. Seeing those hundreds of people pulling back towards us with such a force was really scary.'”

Improvvisamente l’inverno scorso

17 kwietnia, 2010 - Komentarze 4

Wlasnie obejrzelismy film („Improvvisamente l’inverno scorso”/”Suddenly, Last Winter”): polamatorski paradokument opowiadajacy historie pary Wlochow i ich reakcji na zadyme, ktora wybuchla przy okazji ‚dyskusji’ nad wprowadzeniem regulacji prawnych dla konkubinatow (rowniez jednoplciowych). Tutaj zajawka:

Najciekawsze jest w nim chyba jak bardzo jest niezaskakujacy, bo to wszystko jest na maksa swojskie. Dziwni politycy w dziwnej telewizji i nawet faszysci jakby znajomi (choc hailuja w wersji 2.0). Papiez w oknie, konferencje episkopatu i marsze wsparcia dla wartosci rodzinnych. I jeszcze to, ile razy pojawiaja sie sformulowania o wchodzeniu do nowoczesnej (ew. masonskiej) Europy. Tylko faceci maja dluzsze rzesy i wezsze karki, a kobiety nie sa blondynkami. No i na Pride sa tlumy…

Film nie jest ani specjalnie odkrywczy, ani jakos bardzo informujacy, ale w swojej zwyczajnosci chyba udany. Jest scena, w ktorej goscie ida z ta swoja kamera „zadawac pytania” na nocnej demonstracji poparcia dla rodziny wlasnie i atmosfera tej uroczej imprezy po prostu wylewa sie przez ekran. Naprawde ciary.

Bardzo polecam na wieczor zaangazowany i moze nie tak do konca relaksujacy (nas to kosztowalo trche nerwow). Szukac na torrentach (jest na kilku) czy w innych zrodlach albo zamawiac plytke u mnie, bo postanowilem rozpoczac dystrybucje.